Duchowość, to nie tylko przejaw religijności.

Jeszcze do niedawna duchowość najczęściej kojarzona była z religijnością. Pojęcie to mocno wpisane jest w nauki Kościoła Katolickiego i ujmując  najprościej oznacza wieź z Bogiem. Współcześnie duchowość mimo trudności zakwalifikowania jej do pojęć ściśle naukowych  stała się obiektem zainteresowań psychologii.  Wyrazem tych zainteresowań jest założenie Polskiego Towarzystwa Psychologii Religii i Duchowości (17.09.2013 r.), które swoją działalnością wpisuje się w światowy trend tej nauki. Być może już wkrótce psychologia bardziej donośnym głosem uzna duchowość jako przejaw dojrzałości człowieka. W ten sposób pojęcie to znajdzie swoje miejsce również poza Kościołem.  

Kiedy w czasie  sesji coachingowych nawiązywałem do duchowości, wielokrotnie zdarzyło mi się usłyszeć z ust moich klientów, że w obliczu zarzutów jakie mieli do Kościoła, odstąpili od praktyk duchowych. Okazywało się, że duchowość kojarzyli tylko z Kościołem. Jakikolwiek zarzut  pod jego adresem  deprecjonował w ich oczach wszystko to, co się z Kościołem kojarzyło, w tym również duchowość.

Prawdą jest, że Kościół Katolicki zawsze stawiał siebie w pozycji autorytetu w zakresie praktyk duchowych, co zresztą nie jest niczym szczególnym. Praktycznie wszystkie tradycje religijne mają ściśle określone drogi rozwoju duchowości, które na poziomie indywidualnym nadzorowane są przez przewodników duchowych. Sposób prowadzenia praktyk duchowych w Kościele Katolickim wyznacza papież oraz nadzorowana przez niego Kongregacja Nauki Wiary.

Rozwijanie duchowości religia katolicka  określa przez pryzmat swojej doktryny. Wszystko to, co wykracza poza nią po prostu jest odrzucane. To z tego powodu Watykan  w roku 1998 skrytykował  (pośmiertnie) przemyślenia jezuity Anthony de Mello za to, że są one nie do pogodzenia z zasadami katolicyzmu. De Mello zainspirowały  religie Wschodu, głównie buddyzm.

Kiedy pierwszy raz czytałem jego książkę pt. „Przebudzenie” (a był to maj 2000 r.) wówczas jeszcze nie wiedziałem, jaki stosunek do De Mello ma mój Kościół. Nie wykluczone, że gdybym wiedział, to „Przebudzenie” potraktowałbym z dużą rezerwą, a być może w ogóle bym nie czytał tej książki. Na moje szczęście tak się nie stało. Książka ta należy do tych, które bardzo poważnie wpłynęły na budowanie mojej  świadomości, a co za tym idzie na mój rozwój. Czy Anthony de Mello zmienił mój stosunek do mojej wiary? Wręcz odwrotnie. Zdecydowanie lepiej ją rozumiem. To m.in. lektura „Przebudzenia” ułatwia mi zrozumienie Katechizmu Kościoła Katolickiego. Kiedy czytam w nim „…im bardziej wyrzekamy się siebie, tym bardziej stosujemy się do Ducha”(736), to dziś dzięki Anthony de Mello rozumiem, co oznacza „wyrzekanie się siebie”.     

Nie jest moim zamiarem kwestionowanie tego, jak Kościół opisuje duchowość. Ma do tego prawo. Uważam jednak, że samo pojęcie nie może być zarezerwowane tylko dla Kościoła. Oddaje ono bardzo ważną sferę bytu człowieka oraz jego rozwoju, a współczesny Kościół jak pokazuje życie, wprowadza tu ograniczenia.   Z dużą dozą optymizmu przyjąłem działania psychologów. Być może uda im się nadać duchowości bardziej świecki charakter co spowoduje, że potrzeba jej  rozwoju stanie się  bardziej powszechna.

Dlaczego duchowość jest tak ważna?

Kiedy mówimy o rozwoju, o samodoskonaleniu, o doskonaleniu relacji z innymi, czy skuteczności życiowej, zawsze wchodzimy w sferę określaną mianem duchowości. Wynika to z faktu, że to w niej umiejscowione jest najlepsze dla człowieka źródło inspiracji jego wszelkich działań. Źródło to sięga poza możliwości percepcji człowieka. Nie można go pojąć racjonalnym myśleniem, dlatego mówi się o nim, że jest umiejscowione w sferze duchowej człowieka. Droga do niego prowadzi poprzez budowanie samoświadomości oraz poprzez odpowiednie praktyki uważności.   

 Innym źródłem są nasze pierwotne instynkty nastawione głównie na przetrwanie. Człowiek korzystający z tego źródła postrzega życie tylko w kategoriach wygranej, albo przegranej. Stąd w jego przekonaniu, w relacjach międzyludzkich  nie istnieje zasada „wygrana-wygrana”. Radość, czy poczucie spełnienia pojawia się u niego wówczas, kiedy czuje się lepszy od  innych, kiedy to on wygrywa. Jego podstawowym orężem w budowaniu swojej pozycji społecznej jest przede wszystkim demonstrowanie własnych kompetencji, krytycyzm wobec innych, złośliwość, a nawet agresja.

Każdy człowiek wyposażony jest w te dwa źródła, o czym jednoznacznie mówi psychologia, a co potwierdzają neuronauki. Przy czym wpływ poszczególnych źródeł na życie człowieka wynika przede wszystkim z tego w jakim  środowisku się wychowywał, a dokładnie jakie były preferowane w nim postawy i zachowania. Poddanie się wpływom tego, co zainicjowali rodzice, czy wychowawcy, sprawia, że człowiek jest jak marionetka w rękach nieświadomych mechanizmów. Jedni mają szczęście gdyż ich życie inspirowane jest przez to pierwsze – pozytywne źródło. Inni nieustannie walczą, doznając raz poczucia wygranej innym razem przegranej. A jeszcze inni są gdzieś po środku, inspirowani przez jedno i drugie źródło.

Duchowość to nie tylko stan, ale i proces. Dzięki rozwijaniu duchowości wzrasta  wpływ pozytywnego źródła na życie człowieka. Droga rozwoju duchowego praktycznie nie ma końca. Efektem kroczenia tą drogą jest m.in. coraz częściej odczuwany stan harmonii, spokoju i poczucia spełnienia. Wówczas mija stan napinania się kiedy trzeba podjąć ważne decyzje, a w jego miejsce pojawia się większa świadomość. Decyzje i wybory nie są wymyślane, a zaczynają mieć  charakter olśnienia – efektu „aha”.

Pojęcie duchowości pojawiała się już w historii myśli psychologicznej. Dzisiejsza, wyjątkowa aktywność psychologów na tym polu jest dowodem na to, jak ważna jest to sfera życia człowieka. Myślę, że gdyby Kościół  bardziej wnikliwie, bez uprzedzeń przyjrzał się temu, co mówi psychologia, to byłoby to z korzyścią  dla jego wiernych, a co za tym idzie również dla  Kościoła. Poszukiwanie coraz bardziej skutecznych form rozwoju duchowego nie zaprzecza istnieniu Boga. Nawet tylko pobieżna ocena duchowości wielu katolików, którzy nawet oceniają siebie jako praktykujących, pokazuje jak jest to pilna potrzeba.

W 2000 roku Dalajlama spotkał się z uznanymi w świecie psychologami. Nie chodziło w nim o to, aby wykazać kto więcej wie, lub kto lepiej rozumie  ludzkie zachowania. Celem nadrzędnym było wymiana myśli i doświadczeń, aby lepiej zrozumieć destrukcyjne emocje człowieka. Spotkanie to w bardzo przystępny sposób zostało opisane przez Daniela Golemana w książce „Emocje destrukcyjne”. Jej lektura pokazał mi, że dla Dalajlamy ważniejsze jest wsparcie ludzi w zakresie ich rozwoju, radzenia sobie z negatywnymi emocjami, a nie doktryna buddyjska. Marzy mi się, aby również mój Kościół więcej uwagi poświęcał samej drodze,  określanej mianem drogi rozwoju duchowego, a nie tylko jej celowi.   

 

Scroll to Top